ks. Michał Kaszowski
Wojny, terroryzm, dżihad, wirus ebola, epidemie, katastrofy – wszystko to wywołuje lęki. Śmierć bowiem przestaje być czymś, co może mnie spotkać w dalekiej przyszłości, w podeszłym wieku, po długiej starości. Pojawia się coraz więcej zagrożeń i związanych z nimi lęków. I właśnie tym lękom poświęcona jest ta książka. Porusza ona różne obawy, jakie mogą się rodzić na myśl o śmierci swojej, naszych bliskich i innych ludzi. Autor chciałby pomóc ogarniętym strachem ludziom spojrzeć na wszystko oczyma wiary, aby lęki i obawy przynajmniej zmniejszyć, jeśli ich usunięcie okaże się niemożliwe.
Ci, którzy boją się unicestwienia przez śmierć powinni uwierzyć w nieśmiertelność swojej duszy i przyszłe zmartwychwstanie ciał. Dzięki nieśmiertelności duszy śmierć nie unicestwia żadnego człowieka jako świadomej, wolnej, rozumnej i odczuwającej osoby. Nie przerywa ona ludzkiego istnienia ani nie wprowadza w wieczną pustkę. Po zmartwychwstaniu ciał każdy będzie wiecznie istniał jako człowiek złożony z ciała i ducha.
Żaden umierający nie wchodzi też w istnienie odizolowane od innych istot. W śmierci następuje spotkanie ze zbawionymi lub z tymi, którzy będą zbawieni dopiero po oczyszczeniu czyśćcowym. Może też mieć miejsce spotkanie z potępionymi, jeśli ktoś odrzucił Boże miłosierdzie i przez swoje uparte trwanie w grzechu aż do śmierci potępił się. Na zbawionych czeka miłosierny Bóg, dobry Ojciec, aby ich uszczęśliwić na wieki. Ta prawda powinna zmniejszać lęki związane z koniecznością odejścia z tego świata przez śmierć. A jeśli one nie odejdą od nas zupełnie, to najlepiej zrobimy przystępując do sakramentu spowiedzi św., Komunii św. i złożymy swoje obawy z ufnością w ręce dobrego Boga i Matki Najświętszej, w jakiejś dobrej intencji, np. o nawrócenie kogoś albo jako wynagrodzenie za swoje grzechy z przeszłości. Ci natomiast, którzy z różnych powodów nie mogą przystąpić do sakramentu pojednania i do Komunii św., niech proszą Boga o miłosierdzie i niech okazywaniem miłosierdzia bliźnim oraz modlitwą, np. różańcową, pokutują za popełnione grzechy.
Można się spotkać z powiedzeniem: „Nie boję się tego, co jest po śmierci, lecz obawiam się cierpień, które ją poprzedzają”. Zdarza się, że wyobraźnia – dodatkowo podsycana jeszcze przez złego ducha – przewiduje różne najokrutniejsze formy śmierci, które mogą zakończyć nasze życie. Zamiast wymyślać to, czego nie znamy, zamiast zadręczać się różnymi obawami i wyobrażeniami o tym, jakie cierpienie może mnie dotknąć przed śmiercią, lepiej z ufnością oddać w ręce Boga czas i rodzaj naszej śmierci. On nie jest bezdusznym katem lecz dobrym i wszechmocnym Ojcem, który potrafi usunąć każde cierpienie. A jeśli dla jakiegoś dobra go nie usunie, to zmniejszy je, aby było na nasze siły, aby nie przeszkodziła nam wytrwać w łasce do końca i osiągnąć zbawienie. Jeśli dobremu Bogu zaufamy, to umocni nas przez rozbudzenie nadziei na osiągnięcie wiecznego, niewyobrażalnego szczęścia po śmierci. Wzmocni nas, aby bolesne doświadczenia nie tylko nie przyniosły nam duchowej szkody, lecz przeciwnie, powiększyły naszą miłość i pozwoliły się nam oczyścić jeszcze tu na ziemi. Dzięki temu oczyszczeniu unikniemy bardziej bolesnego czyśćca lub znacznie się on skróci. Jezus sam przeszedł przez udręki śmierci, dlatego najlepiej rozumie lęki, jakie mogą towarzyszyć umierającym ludziom. Dlatego pragnie stać się wsparciem dla każdego z nas w godzinie śmierci. Gdy nachodzą nas lęki przed różnymi formami chorób i cierpień poprzedzających nasze przejście do wieczności, można siebie ofiarować Matce Najświętszej, aby umacniała nas i tych, o których najbardziej się obawiamy.
Oprócz strachu przed unicestwieniem, obaw przed cierpieniem innym, bardzo bolesnym przeżyciem związanym z przewidywaniem swojej śmierci, może być smutek z powodu konieczności oddalenia się od osób bliskich: dzieci – zwłaszcza małych – rodziców, krewnych, przyjaciół. Bolesny dla żyjących jeszcze ludzi jest także fakt, że przez śmierć zdają się ich opuszczać osoby, które kochają. Pociechą, gdy umierają bliskie nam osoby, może być myśl, że przechodzą one do lepszej rzeczywistości niż życie na ziemi, i że kiedyś się z nimi spotkamy na zawsze. Ta ostatnia myśl może stać się umocnieniem także wtedy, gdy sami musimy rozłączyć się z bliskimi przez nasze odejście z tego świata.
Tych bliskich i ukochanych, których opuszczamy, najlepiej oddać w dobre ręce, a takie są ręce Ojca niebieskiego. On nie zapomni o żadnym swoim stworzeniu, które kocha niepojętą miłością. Także w dobre ręce Jezusa i Jego Matki możemy złożyć tych, których nasza śmierć najbardziej dotknie i osamotni. W ramionach Ojca, Jezusa i Matki Najświętszej naszym bliskim niczego nie zabraknie. Opatrzność Boża będzie nad nimi skutecznie czuwała. Co więcej, po naszej śmierci, Bóg również nam da możliwość udzielania im pomocy – i to skuteczniejszej niż ta, którą okazywaliśmy im za życia.
Nie tylko obawa przed bolesną śmiercią i rozstaniem z bliskimi może nas niepokoić, gdy myślimy o końcu naszego ziemskiego życia. U wielu ludzi pojawia się smutek już tylko z tego powodu, że nadejdzie moment odejścia z tego świata, który przyciąga, raduje, napełnia odrobiną szczęścia. Ten smutek można zmniejszać rozmyślaniem o większym szczęściu, które może dać Stwórca wszystkiego, co nas cieszy i przyciąga. Bóg jest nieskończenie wspanialszy niż to, co stworzył.
Innym niepokojem związanym ze śmiercią może być przygnębienie z powodu tego, że trzeba wszystko porzucić, chociaż nie doprowadziliśmy jeszcze do końca wielu zadań. Niepokój ten można osłabiać wiarą w dobroć, mądrość i potęga Boga. On, wszechmogący Ojciec, znajdzie sposoby, by nie tylko nie zmarnowały się dobre dzieła, które wykonaliśmy za Jego przyzwoleniem, lecz by się jeszcze bardziej pomnożyły i udoskonaliły. Inni ludzie zakończą to, co my rozpoczęliśmy, a my im będziemy w tym pomagać naszą modlitwą lub w jeszcze inny sposób, na który Bóg pozwoli.
Jeszcze inny lęk towarzyszący śmierci to ten, że nie naprawiliśmy każdego spowodowanego przez siebie zła. Aby śmierć nie stała się ciężka z powodu pozostawionego po nas zła i cierpienia, warto pomyśleć, jak żyć, aby nie zadawać bólu innym i nie tworzyć zła, które bliźnim zatruwa życie, a nam doda cierpień i niepokojów w chwili umierania. Ale tylko Jezus i Jego Matka nie pozostawili po sobie na ziemi żadnego zła. Z nami jest inaczej. Po każdym umierającym człowieku pozostaje na ziemi jakieś mniejsze lub większe zło i cierpienie. My też pozostawimy jakiś nieład i to może nas mocno niepokoić. Dla zmniejszenia tego niepokoju potrzeba nam głębokiej wiary w Bożą opatrzność, dzięki której może zostać naprawione to, co zepsuliśmy za życia na ziemi. Wszechmocny Pan może też pozwolić nam odbudować z nieba lub czyśćca dobro, które zniszczyliśmy na tym świecie, usunąć cierpienie, które wywołaliśmy, i zło, jakie spowodowaliśmy. O to trzeba się modlić jeszcze przed śmiercią i ofiarować Bogu w tej intencji swoje niepokoje, obawy, lęki i inne cierpienia. Jeśli przed odejściem z tego świata można jeszcze jakieś zło naprawić, to trzeba to uczynić, np. odwołać poważne oszczerstwa.
Wiara w opiekę, okazywaną w chwili śmierci przez Trójcę Świętą, Kościół niebieski i ziemski, może zmniejszyć obawę tych, których nachodzi lęk, że umrą bez żadnej pomocy, osamotnieni i opuszczeni przez wszystkich.
A. Dzięki opiece Trójcy Przenajświętszej nikt nie umiera bez pomocy i w osamotnieniu
Może się zdarzyć, że przy umierającym nie ma żadnego człowieka. Jednak śmierć nigdy nie następuje w całkowitym osamotnieniu i bez pomocy dobrych istot. A do nich zalicza się przede wszystkim trójosobowy Bóg. Wszystkie trzy osoby Boskie chcą być przy każdym umierającym i pomagać mu w przejściu do wieczności. Gdy nadejdzie dla nas ostatnia godzina życia na tym świecie, nie opuści nas kochający i pełen współczucia Ojciec niebieski, który nas stworzył i pragnie nas mieć na zawsze w swoim domu. On sam zatroszczy się o to, abyśmy w naszym ostatecznym doświadczeniu nie oddalili się od Niego na wieki.
Chce przy nas być także Jezus Chrystus, który w bardzo bolesny sposób nas odkupił. Pragnie On przeprowadzić nas z tego świata, „przez dolinę śmierci”, do wiecznego szczęścia. Jezus doświadczył wszystkich udręk śmierci, dlatego z miłością i wielkim rozumieniem lęków i boleści umierania towarzyszy w przechodzeniu do wieczności każdemu, kto Go świadomie i dobrowolnie nie wykreślił ze swojego życia. To w Nim i z Nim mamy umierać, aby wejść w pokoju do domu Ojca. Jezus chce wprowadzić do raju każdą duszę, swoją oblubienicą, którą kocha i za którą oddał życie na krzyżu.
Kończącego ziemskie życie człowieka nie opuszcza także Duch Święty, który umacnia go i powiększa w nim płomień Boskiej miłości, aby płonął jasno przez całą wieczność. Jeśli natomiast umierający człowiek trwa w oddaleniu od Boga przez swoje grzechy, Duch Święty usiłuje doprowadzić go do skruchy, aby i on osiągnął zbawienie.
B. Troska Maryi i innych mieszkańców nieba, by nikt nie umierał w opuszczeniu
Ci, którzy obawiają się, że umrą w osamotnieniu i bez pomocy, powinni wierzyć, że nie opuści ich Bóg w chwili, gdy wezwie ich, by przeszli do wieczności. Ponadto ześle im pomoc innych dobrych istot, aby im towarzyszyły. Z pomocą konającemu przychodzi nie tylko Trójca Święta, ale także Matka Najświętsza, św. Józef, patron dobrej śmierci, inni święci, dusze czyśćcowe. Śpieszą mu z pomocą także aniołowie – zwłaszcza anioł stróż – oraz jego rodzice, krewni i najbliżsi, którzy sami już wcześniej przeszli do wieczności. Miłość nie zanika po śmierci. Dlatego ci, którzy byli nam bliscy za życia przez swoją prawdziwą miłość, jeszcze bardziej kochają nas po swojej śmierci i przyjdą nam z pomocą w chwili przekraczania przez nas progu wieczności. Wszyscy, którzy umarli zjednoczeni z Bogiem przez łaskę, wspierają konających swoją pomocą z nieba lub z czyśćca. Bóg najlepiej wie, kogo najbardziej będziemy potrzebowali w godzinie śmierci. Opatrzność Boża sprawi, że będą nam towarzyszyć ci, którzy ułatwią nam przejście przez bramy wieczności. Będą to nasi rodzice, jeśli Bóg uzna to za najbardziej potrzebne nam w tym momencie.
Tak więc dzięki wielorakiej pomocy żaden umierający nie jest pozostawionym samemu sobie, chyba że świadomie nie chce wsparcia Boga, Maryi, świętych, dobrych aniołów i Kościoła. Ale nawet w tym wypadku nie umrze w izolacji od innych, gdyż pozwoli zbliżyć się do siebie istotom potępionym. A to będzie dla niego początkiem wiecznej tragedii.
C. Pomoc ziemskiego Kościoła okazywana umierającym
Oprócz Boga, aniołów, Maryi i świętych także ziemski Kościół śpieszy z pomocą umierającym. Wspiera ich przez codzienne odprawianie Mszy św., modlitwę, odpusty, udzielanie sakramentów. Szczególną pomoc w jak najszybszym dojściu do zbawienia okazuje im przez sakrament pokuty, Komunię św., nazywaną wiatykiem, i sakrament chorych. Modlitwa Kościoła obejmuje swoim zasięgiem nie tylko wszystkich konających, ale także tych, którzy już umarli. Kościół modli się, aby jak najszybciej zostali oczyszczeni – jeśli tego jeszcze wymagają – i doszli do pełnego szczęścia nieba. Wszyscy ochrzczeni – ponieważ tworzą Kościół – powinni pamiętać o umierających, modlić się za nich i zrobić wszystko, by nikt nie odchodził z tego świata w samotności, opuszczeniu, w warunkach niegodnych człowieka.
Myśl o śmierci własnej lub kogoś nam bliskiego może wywoływać jeszcze jeden bardzo dotkliwy lęk: strach przed piekłem. Jeśli lęk przed potępieniem nachodzi człowieka, który stara się żyć po Bożemu, według zasad Ewangelii, to jego obawy pochodzą od złego ducha, który tak się mści na kimś, kto nie stał się jego ofiarą. Jeśli natomiast obawa przed potępieniem ogarnia człowieka żyjącego z daleka od Boga, nie przestrzegającego Jego przykazań ani nawet nie starającego się to czynić, to strach ten powinien być traktowany jako wezwanie do nawrócenia. Obawa przed potępieniem ma pobudzić do pojednania się z Bogiem przez żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy i spowiedź świętą.
Jeśli chodzi o niepokój z powodu możliwego potępienia się kogoś bliskiego nam na ziemi, to trzeba pamiętać, że bez jakiegoś specjalnego objawienia Bożego nie możemy mieć pewności, że ktoś na pewno się potępił, nawet największy grzesznik i samobójca. Także odmówienie pogrzebu kościelnego przez księdza jakiemuś człowiekowi nie przesądza o jego potępieniu. Ponieważ nie wiemy, że ktoś na pewno się potępił, dlatego trzeba się modlić za każdego zmarłego, uczestniczyć w Mszy św. i w łączności z Chrystusem składać Bogu Ojcu w ofierze różne swoje wyrzeczenia i cierpienia. Aby pomóc zmarłym, powinniśmy okazywać miłosierdzie bliźnim i zyskiwać odpusty z myślą o nich.
Jest jeszcze inny powód, by nie zaniedbywać modlitwy za wielkich zmarłych grzeszników i samobójców. Otóż wiedzący wszytko Bóg znał od wieków nasze pragnienie udzielenia pomocy jakiemuś zmarłemu, słyszał nasze modlitwy i dostrzegał nasze cierpienia z powodu niepewności co do jego losu wiecznego. W swej dobroci i miłosierdziu Bóg mógł więc – ze względu na te nasze modlitwy, które miały miejsce dopiero po śmierci jakiegoś grzesznego człowieka lub samobójcy – udzielić mu, w momencie śmierci, jakiejś wyjątkowej łaski, dzięki której pojednał się z Nim i uniknął przez to wiecznego piekła. Znane przez Boga od zawsze nasze modlitwy i towarzyszące im łzy, ofiary i wyrzeczenia wyprosiły grzesznemu człowiekowi zbawienie. Łaskę tę otrzymał jeszcze przed swoją śmiercią lub w chwili śmierci, chociaż my modliliśmy się dopiero po jego odejściu z tego świata.
Modlitwy i to, co czynimy dla zmarłych, pomaga w bardzo bolesnym oczyszczaniu się w czyśćcu temu zmarłemu, którego imiennie polecamy Bożemu miłosierdziu, oraz wszystkim innym zmarłym. A zatem robienie czegoś dobrego dla zmarłych zawsze ma sens i nie wolno go zaniedbywać usprawiedliwiającym nasze lenistwo mówieniem, że potępieni nie potrzebują naszej pomocy.
Nie po to Bóg stworzył człowieka, aby umierał. Konieczność odchodzenia z tego świata przez bolesną śmierć, będącą oddzieleniem się duszy od ciała, pojawiła się po upadku pierwszych rodziców. Weszła na świat nie tylko śmierć naturalna, ale także taka, którą wymyśliła złośliwość człowieka: morderstwa i wojny pozbawiające życia wielu. Z czasem wymyślono jeszcze jeden rodzaj zabijania: pozbawianie życia dzieci w łonie matek.
Chociaż różne rodzaje śmierci ogarnęły ludzkość z powodu buntu człowieka przeciwko Bogu, Jego woli, Jego porządkowi, to jednak Stwórca całkowicie nad nią panuje. Nigdy nie może ona dotknąć człowieka bez przyzwolenia Pana życia i śmierci, który jakiś jej rodzaj w wielką niechęcią i smutkiem dopuszcza. W swojej wszechwiedzy wie On, jaki rodzaj śmierci może być najbardziej korzystny dla wieczności człowieka, którego ona dotyka: śmierć nagła lub po długiej chorobie, śmierć w wypadku, na wojnie, wskutek kataklizmu lub zabójstwa. Bóg wie także i to, jaki rodzaj śmierci będzie najbardziej skutecznym pouczeniem i ostrzeżeniem dla otoczenia umierającego.
Nie znamy czasu ani okoliczności naszego przejścia z ziemi do wieczności. Możemy jednak mieć pewność, że nie tylko moment naszej śmierci ale także jej rodzaj wybrał dla naszego dobra kochający Ojciec. Ponieważ nasz sposób przejścia do wieczności wybrała Nieskończona Miłość, to z pewnością pomyślała o wszystkim, co dla nas najlepsze. Bóg, który wie wszystko, który zna nasze ograniczone możliwości i zarazem potęgę swojej pomocy, wybrał formę śmierci najlepszą dla mnie, na miarę moich sił – niewielkich, ale powiększonych przez Jego łaskę. Bóg wyznacza najlepszy dla naszego zbawienia czas i rodzaj śmierci. Wiara w dobroć Boga rodzi przekonanie, że jeśli On dopuści jakieś cierpienie związane ze śmiercią, to równocześnie udzieli nam sił do tego, byśmy je znieśli z korzyścią dla naszego wiecznego życia.
Ponieważ Bóg kocha wszystkich i jest mądry, dlatego wyznaczając moment śmierci dla człowieka, kieruje się jego dobrem oraz dobrem tych, którzy żyją jeszcze na ziemi po jego śmierci. Ma na uwadze przede wszystkim los wieczny każdego człowieka. Jako dobry Ojciec pragnie mieć swoje dzieci jak najszybciej przy sobie w niebie, w wiecznym szczęściu, zaraz po śmierci, bez konieczności jakiegokolwiek oczyszczenia się w czyśćcu. Z tego powodu zabiera do wieczności duszę człowieka wtedy, gdy jest najbardziej przygotowana do przejścia w wieczność. Dla jednych jest to moment najpełniejszej świętości, dla mniej uświęconych natomiast – moment ich największego oczyszczenia, dzięki któremu czyściec będzie dla nich krótszy i mniej bolesny. Tym natomiast, którzy po grzesznym życiu umierają bez nawrócenia się, Bóg przez śmierć przeszkadza stać się jeszcze gorszymi, aby przez to ich wieczne cierpienie piekielne nie stało się jeszcze bardziej bolesne.
Przez wczesną śmierć – następującą nieraz w dzieciństwie – Bóg ocala od moralnego zdeprawowania, które doprowadziłoby do wiecznego potępienia lub bardzo długiego i surowego czyśćca. Nieraz Bóg zsyła śmierć również po to, by wyrwać jakiegoś człowieka z cierpień, które byłyby ponad jego siły i mogłyby przynieść jemu lub innym poważną duchową szkodę. Przez śmierć jakiegoś złego człowieka Bóg chroni żyjących ludzi przed cierpieniami, które mógłby jeszcze zadać, i zgorszeniem, które mógłby spowodować.
Chociaż nieraz jakiś człowiek przez święte życie jest już przygotowany do wejścia przez śmierć do wiecznego szczęścia nieba, to jednak – z woli Boga – nie umiera, bo ma jeszcze do spełnienia na ziemi jakieś wyznaczone przez Niego ważne zadania. Tylko Bóg wie, kiedy człowiek najlepiej jest przygotowany do przejścia do wieczności. My tego nie wiemy. Dlatego nikt nie może pozbawiać życia siebie przez samobójstwo, a innych – przez zabójstwo lub eutanazję.
Nasza miłość do Boga, zaufanie Jego dobroci i mądrości przejawia się między innymi w tym, że składamy Mu w ofierze naszą śmierć, jej czas i wszystkie związane z nią okoliczności. Ofiarowanie Bogu czasu i rodzaju śmierci to wyzbycie się buntu i pretensji do Niego, to całkowite zdanie się na Niego i poddanie się Jego woli w tym, co dotyczy końca naszego ziemskiego życia. Ofiarować Bogu czas swojej śmierci to pogodzić się z faktem, że wbrew Jego woli nie potrafimy przedłużyć swojego życia. Nawet najbogatszy i najpotężniejszy człowiek nie potrafi dodać ani jednego dnia do swego życia. Najzdolniejsi lekarze i najbardziej nowoczesna aparatura nie spowoduje, że serce człowieka będzie biło dłużej niż to wyznaczył Bóg. Trzeba więc się pogodzić z faktem, że nie da się żadnymi zabiegami przedłużyć ziemskiego życia poza granicę wyznaczoną przez Boga. To pogodzenie się nie powinno jednak być smutną rezygnacją, lecz aktem ufności. Ma wynikać z przekonania, że Bóg wyznaczył mi najodpowiedniejszy moment śmierci.
Gdy przychodzą nam jakieś buntownicze myśli dotyczące czasu i okoliczności naszej śmierci i różne związane z tym lęki, najlepiej zdać się wtedy całkowicie na Boga. On nas dobrze rozumie. On wie też, kiedy będziemy najlepiej przygotowani do przejścia w wieczność. On wie również, kiedy ma się zakończyć wypełnianie naszych zadań ziemskich i zastąpienie ich udzielaniem przez nas – z czyśćca lub z nieba – skutecznej pomocy ludziom żyjącym na ziemi.
Okazuje miłość Bogu ten, kto bez buntu, pretensji, oskarżania Go godzi się na śmierć, chociaż chciałby jeszcze żyć, chociaż świat jeszcze bardzo go pociąga i raduje. Wiele miłości okazuje Bogu także człowiek, który chciałby, żeby śmierć przerwała jakieś jego dotkliwe cierpienia, lecz nie wymaga tego od Stwórcy, który śmierci jeszcze nie zsyła. Okazuje Bogu miłość ten, kto – z powodu tęsknoty za Nim lub za zmarłymi bliskimi i przyjaciółmi – pragnie jak najszybciej umrzeć, jednak Panu pozwala zadecydować, kiedy ma nastąpić ten upragniony moment.
Pozwalając Bogu zadecydować o tym, kiedy i w jaki sposób chce nas zabrać z tego świata, dajemy Mu do zrozumienia, że wierzymy w Jego miłość, mądrość, dobroć i miłosierdzie. Ta wiara, ufność i pokora musi być szczególnie wielka wtedy, gdy zły duch podsuwa nam myśl, że Bóg krzywdzi nas, że Jego wyroki są samowolne, okrutne i niesprawiedliwe. Przyjęcie z ufnością i miłością – pomimo tych pokus – czasu i okoliczności śmierci, wyznaczonych przez Boga, otacza Go chwałą.
Zamiast buntu lepsze jest pokorne pogodzenie się z wolą Bożą i rozbudzanie w sobie wiary w Bożą miłość, mądrość, opatrzność. Lepsze od pretensji do Tego, który jest Miłością i Mądrością, jest wzbudzanie w sobie aktu wiary w to, że On nikogo nigdy nie krzywdzi, że pragnie dla swoich stworzeń jak największego i trwałego szczęścia i jak najmniejszego cierpienia. Zamiast oskarżać Boga o niesprawiedliwość, lepiej ożywiać w sobie wiarę w to, że On czyni wszystko po to, by nas uchronić nie tylko przed piekłem, ale nawet przed bolesnym czyśćcem. Robi wszystko, byśmy byli w pełni szczęśliwi na zawsze.
Oprócz przyjęcia z miłością, ufnością i poddaniem się woli Bożej czasu i rodzaju śmierci, jaką Bóg wybrał dla mojego największego dobra wiecznego, i ofiarowania Mu wszystkich lęków, które na myśl o końcu życia we mnie się rodzą, bardzo ważna jest również modlitwa o dobrą śmierć. O śmierć dobrą, czyli o odejście z tego świata w Chrystusie i z Chrystusem, mamy prosić dla siebie i dla bliźnich. Oto kilka przykładów takiej modlitwy.
Można powtarzać słowa umierającego Chrystusa:
Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego! (Łk 23,46; por. Ps 31,6).
Trzymając w rękach krzyż, można modlić się jak starzec Symeon, który trzymał w objęciach Jezusa przyniesionego do świątyni :
Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju” (Łk 2,29).
Można zwracać się do św. Józefa słowami:
Ojcze ukochany! O Święty Józefie, mój dobry Ojcze,
któryś miał niewymowną pociechę umierania w objęciach Jezusa i Maryi,
ratuj mnie zawsze, a zwłaszcza w tej chwili,
kiedy dusza moja będzie blisko opuszczenia ciała.
Wyjednaj mi łaskę oddania ducha podobnie jak Ty,
w objęciach Jezusa i Maryi.
Jezu, Maryjo, Józefie Święty,
teraz i w godzinę śmierci
w ręce Wasze oddaję duszę moją. Amen.
Można świadomie odmawiać modlitwę:
Ojcze Niebieski, już teraz składam Ci w ofierze moją śmierć,
aby, połączona z ofiarą krzyżową Twojego Syna,
przyniosła Ci chwałę, a ludziom – zbawienie.
Ojcze, gdy nadejdzie kres ziemskiej wędrówki,
niech się we wszystkim wypełni wola Twoja, nie moja.
Pomóż mi, z wiarą i ufnością, przyjąć taką śmierć,
jaką dla mnie przeznaczyłeś.
Utwierdź mnie w przekonaniu, że przyjdzie ona z Twojej woli.
Naucz mnie przebaczać żywym i umarłym,
abym sam mógł w mojej ostatniej godzinie
dostąpić Twego przebaczenia.
Skieruj wzrok mojej duszy ku Niebu, abym, odchodząc z tego świata,
nie żywił w sercu urazy do nikogo
i aby nie było we mnie nawet cienia gniewu lub buntu.
Powierzam Ci całe moje życie, które mi dałeś po to,
abym się dobrze przygotował na spotkanie z Tobą.
W ręce Twoje, Ojcze, oddaję ducha mojego.
Oddaję Ci moich bliskich.
Niechaj w Tobie znajdą swoje jedyne dobro i sens życia.
Pomóż mi odejść bez żalu, z ufnością,
że przy Tobie będę mógł służyć im i pomagać lepiej i skuteczniej,
niż gdybym pozostał tu, na ziemi.
Ojcze, jestem Twoim dzieckiem.
Pamiętaj o mnie w godzinie mojego konania,
aby samotność i ból nie doprowadziły mnie do zwątpienia lub do rozpaczy,
lecz do rzucenia się w Twoje Ojcowskie objęcia.
A jeśli choć przez chwilę odczuję trwogę i grozę Twego oddalenia,
jak Twój niewinny Syn na Krzyżu,
daj mi pokornie to przyjąć
i wynagrodzić Ci także tym cierpieniem
za moje grzechy oddalania się od Ciebie.
Potem przyjdź i ocal mnie,
aby przeciwnik nie zatryumfował nade mną.
W ostatniej godzinie ziemskiego życia
wzbudź w moim sercu
pragnienie Ciebie, Twojej miłości, życia przy Tobie,
abym z duchem uwolnionym od wszelkich obciążeń
i z radosnym okrzykiem: „Wszystko się wykonało”,
przeszedł szczęśliwie do Twego Domu, Ojcze.
Krzyżu Chrystusa, bądź moim ocaleniem!
Maryjo, pomagaj mi Swoją modlitwą teraz i w godzinie mojej śmierci.
Aniele Boży, stróżu mój, wszyscy aniołowie i święci,
wspierajcie mnie swoimi modlitwami,
aby moje odejście z tego świata
było wiernym wypełnieniem planu kochającego nas Boga. Amen.
Jeszcze inna modlitwa:
Gdy moje powieki zaczną się zamykać na sprawy tej ziemi,
oczy moje będą szukały Twego spojrzenia miłości.
Gdy uszy moje się zamkną, będę nadsłuchiwać Twojego głosu miłości.
Panie, przyjmiesz cierpienie mego ciała
jako wynagrodzenie za grzechy mojego życia i życia grzeszników,
dla uwielbienia prawdy.
A jeśli moje konanie się przedłuży,
niech się przedłuża także moja miłość.
Niech będzie wierną odpowiedzią na Twoją miłość na Krzyżu. Amen.
Szatan chciałby każdego człowieka, który popełnia grzechy, doprowadzić do pewnej formy pychy i zwątpienia w miłosierdzie Boże, które nazywa się rozpaczą. Na czym polega ten grzech, zagrażający wiecznemu zbawieniu? Otóż najpierw – z powodu przywiązania do grzechu i swojej pychy – grzeszący człowiek nie szuka Bożego miłosierdzia. Nie zależy mu na przebaczeniu grzechów, bo się do nich przyzwyczaił, a swoje egoistyczne i grzeszne życie uznał za coś właściwego. Jednak dzięki łasce Bożej taki człowiek może mieć chwile właściwego spojrzenia na siebie i na swój zły sposób życia. Z pomocą docierającego do niego światła Bożego zaczyna widzieć ogrom swoich grzechów i grożące za nie wieczne potępienie. Z tego powodu zaczyna odczuwać zbawienny lęk, który mógłby go doprowadzić do nawrócenia. Szatan – widząc, że w grzeszniku działa łaska Boża, która chce go doprowadzić do nawrócenia i do zbawienia – rozpoczyna swój atak. Wmawia bliskiemu nawrócenia i zaczynającemu się bać piekła człowiekowi, że szukanie miłosierdzia Bożego nie ma sensu. Utrwala w grzeszniku przekonanie, że zwracanie się do Boga z prośbą o przebaczenie grzechów byłoby jedynie niegodnym i bezowocnym upokarzaniem się. Nie powinien się więc tak poniżać. Kiedy bliskim nawrócenia grzesznikiem jest ktoś, kto zbliża się do śmierci, tłumaczy mu, że nie powinien być „tchórzem”, który całe życie żył „dumnie i odważnie” bez Boga, a teraz – ze strachu prze piekłem – tchórzliwie „płaszczy się” przed Nim, błagając o przebaczenie. Aby powstrzymać grzesznika przed nawróceniem, szatan okłamuje go. Wzbudza w nim przekonanie, że te akty „tchórzostwa”, „płaszczenia się” przed Bogiem nie wybłagają mu zbawienia, gdyż Bóg jest okrutny, bezlitosny, zawzięty. Choćby więc żałował za grzechy, upokarzał się, przystąpił do spowiedzi św. i robił nie wiadomo co, to i tak nie uzyska przebaczenia. Lepiej więc uczyni, umierając „dumnie i godnie”, bez niepotrzebnego upokarzania się. Jeśli grzesznik posłucha głosu szatana, pogrąży się w swojej pysze i rozpaczy i umrze bez pojednania się z Bogiem.
Przez św. Faustynę Jezus dał nam środek, przez który możemy pomagać ludziom zagrożonym śmiercią w grzechach, pysze i rozpaczy. Tym środkiem jest Koronka do Bożego miłosierdzia. Jest ona modlitwą o dobrą śmierć dla siebie i dla innych ludzi, zwłaszcza takich, którzy z powodu pychy i pokus szatana nie chcą się pojednać z Bogiem. Z tą modlitwą miłosierny Bóg związał wiele łask dla umierających, których zły duch pragnie doprowadzić do rozpaczy i trwania na zawsze w swoich grzechach.
Jezus dał taką obietnicę św. Faustynie: „Gdy tę koronkę przy konających odmawiać będą, stanę pomiędzy Ojcem a duszą konającą nie jako Sędzia sprawiedliwy, ale jako Zbawiciel miłosierny.” (Dzienniczek 1541). Święta mogła się przekonać, jak bardzo ta modlitwa pomaga umierającym. Wspomina o tym w swoim Dzienniczku: „Kiedy weszłam do kaplicy, powiedział mi Pan: Córko Moja, pomóż mi zbawić pewnego grzesznika konającego, odmów za niego tę koronkę, której cię nauczyłem. Kiedy zaczęłam odmawiać tę koronkę, ujrzałam tego konającego w strasznych mękach i walkach. Bronił go Anioł Stróż, ale był jakby bezsilny wobec wielkości nędzy tej duszy. Całe mnóstwo szatanów czekało na tę duszę, jednak podczas odmawiania tej koronki ujrzałam Jezusa w takiej postaci, jak jest namalowany na tym obrazie. Te promienie, które wyszły z Serca Jezusa, ogarnęły chorego, a moce ciemności uciekły w popłochu. Chory oddał ostatnie tchnienie spokojnie.” (Dzienniczek 1565).
Odmawiając Koronkę do Bożego miłosierdzia, rozważamy mękę Chrystusa, łączymy się z Jego obolałą duszą i przedstawiamy Ojcu niebieskiemu ogromne cierpienia, jakie Jego umiłowany Syn, Jezus Chrystus, poniósł dla naszego wiecznego zbawienia. Przypominamy Bogu Ojcu niewymowne boleści Jego Syna, w celu wyjednania miłosierdzia dla konkretnego człowieka, dla nas samych i dla całego świata.
Podobny charakter jak Koronka mają bolesne tajemnice Różańca św. Rozważając je, łączymy się z cierpieniami Jezusa i Jego Matki i przedstawiamy ich boleści Ojcu niebieskiemu. On nigdy nie popatrzy na nie z obojętnością, bo te dwa Serca zawsze okazywały mu ogromną miłość i nadal Go kochają w najdoskonalszy sposób. Dobry i miłosierny Ojciec nigdy nie pozostaje obojętny na przypomnienie Mu bólu tych dwóch pokornych i kochających Go szczerze Serc. Ze względu na cierpienia tych najbardziej kochających Go Istot, okazuje On wielkie miłosierdzie nawet niezwykle zaciętym i upartym grzesznikom.
Oprócz modlenia się za tych konających, którzy uparcie nie chcą pojednać się z Bogiem, można im pomagać jeszcze w inny sposób. Można samemu zrobić to, co oni powinni uczynić przed śmiercią, czyli żałować za swoje grzechy, bardzo chcieć się poprawić, przystąpić do sakramentu pojednania, Komunii św., ofiarować swoją śmierć Bogu, zyskiwać odpusty, np. przez odmawianie Różańca, nawiedzenie Jezusa w Najświętszym Sakramencie, odprawianie Drogi Krzyżowej. Umierających powinniśmy oddać w ręce miłosiernego Boga, w czym chętnie pomoże nam Matka Najświętsza. Do swoich wytrwałych modlitw wskazane byłoby dołączyć jeszcze różne dobre czyny, posty lub jakieś inne wyrzeczenia, podejmowane z intencją wynagrodzenia Bogu za ich grzechy. Pomożemy tym umierającym, gdy okażemy komuś miłosierdzie, np. wesprzemy materialnie jakiegoś naprawdę potrzebującego pomocy człowieka lub przebaczymy z serca tym, którzy nas znieważają, źle traktują.
Wszystko, co w naszym wnętrzu jest naprawdę dobre, pomaga umierającym. Każde bowiem istniejące w nas dobro rozlewa się na cały Kościół, Mistyczne Ciało Chrystusa. W ciele ludzkim zdrowie jednego członka przyczynia się do zdrowia całego ciała. Podobnie jest w Mistycznym Ciele Chrystusa, Kościele. Pomnażane w nas dobro jakby przelewa się duchowo na konających i umacnia ich.
Ten, kto chce umrzeć w pokoju w Chrystusie, powinien z Nim i na Nim budować swoje życie. Powinien głoszoną przez Jezusa Ewangelię i Jego przykład uczynić mocnym fundamentem budowli swojego życia. Powinien naśladować Go i trwać w jedności z Nim przez łaskę. Pomaga w tym częste przyjmowanie Go w Komunii św. i adorowanie Go w Najświętszym Sakramencie. Często jednak to ostatnie staje się niemożliwe z powodu zamkniętych kościołów. Ale nawet jeśli gdzieś tak jest, można znaleźć pewne rozwiązanie. Można swój kościół parafialny lub inną świątynię potraktować jak zamknięte tabernakulum, w którym przebywa Jezus obecny w Eucharystii.
A obecność ta jest wyjątkowa, pełna, prawdziwa, nie wymyślona. Kościół na soborze trydenckim wyraził to następująco: „Sobór naucza oraz otwarcie i jasno wyznaje, że w Boskim Sakramencie św. Eucharystii po konsekracji chleba i wina Pan nasz Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, znajduje się prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie pod postaciami tych widzialnych rzeczy”. (Dekret o Najświętszym Sakramencie, rozdział I).
O tej obecności Jezusa, Boga i człowieka, w zamkniętych kościołach można sobie jak najczęściej przypominać i adorować Go, wyrażać Mu swoją miłość, zaufanie, uwielbiać Go, dziękować Mu i prosić o odpuszczenie grzechów i inne łaski. Jeśli ktoś nie może przyjmować Jezusa w Komunii św., to powinien zapraszać Go do swojego serca przez silne pragnienie Go i tęsknotę za Nim. Na takie pragnienie On zawsze odpowie i pozostanie z nami.
Z tym realnie obecnym nie tylko w kościołach Chrystusem – ale także przy nas i w nas – możemy prowadzić ciągłą przyjacielską rozmowę, szukać u Niego rady, umocnienia, kierownictwa. Ten, który jest Drogą, doprowadzi nas do szczęśliwej śmierci w Nim i wprowadzi nas na zawsze do domu Ojca. Tam wciąż gromadzi się i powiększa wielka rodzina złożona z istot, które wyrzekły się na zawsze egoizmu i wybrały miłość jako skałę i fundament swojego wiecznego istnienia. Najważniejsze jest to, by żyć w głębokiej przyjaźni z Jezusem, czynić dobro w łączności z Nim i w Jego ręce złożyć wszystkie niepokoje i troski, jakie mogą się pojawić na myśl o swojej śmierci i o śmierci bliskich osób. Jeśli Jemu oddamy szczerze całe nasze życie, to On się zatroszczy o wszystko – także o nasze przejście do wieczności – i będzie nam ciągle powtarzał to, co już kiedyś powiedział: „Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6,34).
W trakcie objawień, które w Paray-le-Monial otrzymała w latach 1647-1690 św. Małgorzata Maria Alacoque, Jezus Chrystus dał czcicielom Jego Serca następującą obietnicę: „Przyrzekam w nadmiarze miłosierdzia Serca mojego, że wszechmocna miłość moja udzieli tym wszystkim, którzy przyjmą Komunię św. w pierwsze piątki przez dziewięć miesięcy z rzędu, łaskę pokuty ostatecznej, że nie umrą w stanie niełaski mojej ani bez sakramentów i że Serce moje stanie się dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci”. Słowa tej obietnicy powinny być zachętą do rozwijania w sobie zaufania i głębokiej miłości do Jezusa oraz do stałego czczenia Jego Najświętszego Serca. Okazanie Mu czci przez dziewięć pierwszych piątków miesiąca powinno stać się wyrazem pragnienia coraz głębszego przylgnięcia do Niego na całe życie. W żadnym wypadku nie wolno obietnicy Chrystusa potraktować jako zachęty do grzesznego życia przez mówienie sobie: „Odprawiłem dziewięć pierwszych piątków, mam więc zbawienie zapewnione. Teraz mogę grzeszyć, ile chcę, a i tak pójdę do nieba”. Gdyby ktoś tak zuchwale potraktował obietnicę Jezusa, pogrążyłby się w niewybaczalnym grzechu bluźnierstwa przeciwko Duchowi Świętemu. Tak więc obietnica zbawienia związana z dziewięcioma piątkami nie jest zaproszeniem do grzeszenia, lecz do stałego rozwijania w sobie miłości i pełnego zaufania Jezusowi.
ks. Michał Kaszowski
O podobnej tematyce: