Rozważanie Ewangelii według św. Mateusza


Tytuły rozważań


ROZDZIAŁ 14


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28


ŚCIĘCIE JANA CHRZCICIELA

W owym czasie doszła do uszu tetrarchy Heroda wieść o Jezusie.1 I rzekł do swych dworzan: «To Jan Chrzciciel. On powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze w nim działają».2 Herod bowiem kazał pochwycić Jana i związanego wrzucić do więzienia. Powodem była Herodiada, żona brata jego, Filipa.3 Jan bowiem upomniał go: «Nie wolno ci jej trzymać».4 Chętnie też byłby go zgładził, bał się jednak ludu, ponieważ miano go za proroka.5 Otóż, kiedy obchodzono urodziny Heroda, tańczyła córka Herodiady wobec gości i spodobała się Herodowi.6 Zatem pod przysięgą obiecał jej dać wszystko, o cokolwiek poprosi.7 A ona przedtem już podmówiona przez swą matkę: «Daj mi - rzekła - tu na misie głowę Jana Chrzciciela!»8 Zasmucił się król. Lecz przez wzgląd na przysięgę i na współbiesiadników kazał jej dać.9 Posłał więc [kata] i kazał ściąć Jana w więzieniu.10 Przyniesiono głowę jego na misie i dano dziewczęciu, a ono zaniosło ją swojej matce.11 Uczniowie zaś Jana przyszli, zabrali jego ciało i pogrzebali je; potem poszli i donieśli o tym Jezusowi.12 (Mt 14,1-12)

Honorowy zbrodniarz

„Otóż, kiedy obchodzono urodziny Heroda, tańczyła córka Herodiady wobec gości i spodobała się Herodowi. Zatem pod przysięgą obiecał jej dać wszystko, o cokolwiek poprosi. A ona przedtem już podmówiona przez swą matkę: «Daj mi - rzekła - tu na misie głowę Jana Chrzciciela!» Zasmucił się król. Lecz przez wzgląd na przysięgę i na współbiesiadników kazał jej dać. Posłał więc [kata] i kazał ściąć Jana w więzieniu.” (Mt 14,6-10) Herodowi zależało, żeby przed zaproszonymi uchodzić za człowieka, który nie rzuca słów na wiatr i spełnia to, co przyrzekł. Mądrości ani roztropności nie było w tym, co przyrzekł, ale uniesiony honorem, kazał zabić proroka Jana Chrzciciela, aby uchodzić przed zaproszonymi za człowieka słownego. Słowność jednak jest cnotą tylko wtedy, gdy łączy się z mądrością i roztropnością. Jeśli tak nie jest, to może doprowadzić nawet do zbrodni. I tak rzeczywiście się stało tym razem: Herod chciał uchodzić za człowieka honoru i splamił sobie ręce niewinną krwią Jana Chrzciciela.

Wypaść dobrze nie przed Bogiem, lecz przed ludźmi

„Otóż, kiedy obchodzono urodziny Heroda, tańczyła córka Herodiady wobec gości i spodobała się Herodowi. Zatem pod przysięgą obiecał jej dać wszystko, o cokolwiek poprosi. A ona przedtem już podmówiona przez swą matkę: «Daj mi - rzekła - tu na misie głowę Jana Chrzciciela!» Zasmucił się król. Lecz przez wzgląd na przysięgę i na współbiesiadników kazał jej dać. Posłał więc [kata] i kazał ściąć Jana w więzieniu.” (Mt 14,6-10) Herodowi zależało na tym, aby zaproszeni goście myśleli o nim jako o człowieku honoru, słownym, który się nie waha, gdy już raz wydał jakąś decyzję. U zdeprawowanego króla nie widać jednak czegoś ważniejszego – tego, by liczyć się z Bożymi nakazami moralnymi, z pouczeniami Jana Chrzciciela, który upominał go o potrzebie zachowywania Bożych przykazań, dotyczących małżeństwa. „Herod bowiem kazał pochwycić Jana i związanego wrzucić do więzienia. Powodem była Herodiada, żona brata jego, Filipa. Jan bowiem upomniał go: «Nie wolno ci jej trzymać». (Mt 14,3-4) Naśladowców Heroda zawsze było wielu. To ludzie, których nie obchodzi, co myśli o nich Bóg i co robią z Jego przykazaniami – ludzie, bardzo wrażliwi na opinię o sobie, jaką mają w oczach ludzi dzięki swoim występom w środkach społecznego przekazu. Chcą dobrze wypaść tylko w oczach ludzi, dlatego mówią to, co innym pochlebia lub usprawiedliwia popełniane przez nich zło.

Trzeba być prawym człowiekiem, a nie tylko uchodzić za sprawiedliwego

Król Herod – który żył z żoną swojego brata Herodiadą, który uwięził niesprawiedliwie Jana Chrzciciela, a potem rozkazał go zabić – równocześnie chciał przed zaproszonymi gośćmi uchodzić za osobę zdecydowaną i wierną danemu słowu. Uwięzienie Jana Chrzciciela i doprowadzenie do jego śmierci pokazuje jednak, że Herod nie był zainteresowany sprawami Bożymi, przestrzeganiem Bożych zasad. Zależało mu jedynie na tym, by goście uważali go za człowieka „honoru”, który spełnia to, co obiecał. Król Herod reprezentuje pewien typ ludzi – takich, którym nie zależy na pełnej sprawiedliwości przed Bogiem, lecz na dobrej opinii w oczach ludzi. Z tego powodu szukają poklasku i uznania w dziedzinie, w której – jak im się wydaje – mogą znaleźć uznanie u ludzi. Według Heroda spełnienie bezsensownej obietnicy miało mu zapewnić popularność i pokazać się przed zaproszonymi gośćmi jako człowiek „prawy” (czyli – w tym wypadku – słowny). Zachowanie Heroda podobne jest do postępowania niektórych obrońców praw zwierząt, którzy bronią ich, a równocześnie odmawiają prawa do życia nienarodzonym dzieciom. Miłość do zwierząt wynoszą nieraz do rangi prawdziwego „humanizmu”, do znaku, że ktoś jest naprawdę dobrym człowiekiem, a równocześnie popierają mordowanie nienarodzonych dzieci lub się mu nie sprzeciwiają w sposób jednoznaczny i zdecydowany. O ludziach tego pokroju Jezus powiedział: „Przewodnicy ślepi, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda!” (Mt 23,24)

Błędne poglądy Heroda o Chrystusie

„W owym czasie doszła do uszu tetrarchy Heroda wieść o Jezusie. I rzekł do swych dworzan: «To Jan Chrzciciel. On powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze w nim działają».” (Mt 14,1-2) Król Herod wyjaśnił swoim dworzanom, kim – według jego wyobrażeń – jest Jezus. Miał to być Jan Chrzciciel, który powstał z martwych. To miałoby rzekomo tłumaczyć, dlaczego w Jezusie działają wielkie moce cudotwórcze. Słowa Heroda pokazują, że nie wystarczy „w coś” wierzyć, aby dojść do prawdy. On przecież wierzył w zmartwychwstanie, nie negował też, że w Jezusie działa jakaś wyjątkowa moc cudotwórcza. Kiedy jednak połączył swoją wiarę w rzekome zmartwychwstanie Jana Chrzciciela z mocą Chrystusa – o której wszędzie mówiono – powstała jakaś dziwna historia, zupełnie rozmijająca się z prawdą. Jan Chrzciciel bowiem nie zmartwychwstał i Chrystus nie był jakimś Jego nowym, pełnym mocy cudotwórczej zmartwychwstałym wcieleniem. To, co Herod myślał o Jezusie, nie zbliżyło go do Niego. Przeciwnie, zamknęło go na prawdę o Nim, o Jego Boskim Synostwie i zbawczym posłannictwie. Ponadto Herod odciągał swoich dworzan od Zbawiciela, gdyż narzucał im poglądy o Nim, które nie miały nic wspólnego z prawdą. Chrystus, którego Herod im głosił, nie był ani Mesjaszem, ani Zbawicielem, ani Synem Bożym. Był tworem jego wyobraźni i wyobraźni tych, którzy go podtrzymywali w jego błędnych mniemaniach. Sam źle wyjaśnił źródło mocy Jezusa i dodatkowo jeszcze wprowadził innych w błąd. Nie wierzył w Bóstwo Jezusa Chrystusa i utrudnił swoim dworzanom przyjęcie tej prawdy.

Odpowiedzialność za wypowiadane słowo

„W owym czasie doszła do uszu tetrarchy Heroda wieść o Jezusie. I rzekł do swych dworzan: «To Jan Chrzciciel. On powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze w nim działają».” (Mt 14,1-2) To, co tetrarcha Herod myślał o Jezusie, nie zbliżyło go do Niego. Przeciwnie, zamknęło go na prawdę o Nim, o Jego Boskim Synostwie i zbawczym posłannictwie. Herod, sam pobłądził i innych wprowadził w błąd, odciągał swoich dworzan od Zbawiciela, gdyż narzucał im poglądy o Nim, które nie miały nic wspólnego z prawdą. Chrystus, którego Herod im głosił, nie był ani Mesjaszem, ani Zbawicielem, ani Synem Bożym. Był tworem jego wyobraźni i wyobraźni tych, którzy go podtrzymywali w jego błędnych mniemaniach. Sam źle wyjaśnił źródło mocy Jezusa i dodatkowo jeszcze wprowadził innych w błąd. Nie wierzył w Bóstwo Jezusa Chrystusa i utrudnił swoim dworzanom przyjęcie tej prawdy. Zachowanie Heroda to jeden z bardzo licznych przykładów ukazujących, że nigdy nie jest obojętne to, co mówimy o sprawach mających powiązanie z wiarą i religią. Zawsze szerzy się albo prawdę, albo fałsz. Formuje innych wszystko, co myślimy i mówimy przed ludźmi o Bogu, o Jego Synu, o Duchu Świętym, o Kościele, papieżu, sakramentach i tajemnicach wiary. Nasze słowa wpływają na bliźnich, formują lub deformują ich wiarę, zwłaszcza, gdy słuchają nas dzieci i osoby, których wiara nie jest mocno pogłębiona. Powinni sobie to wziąć do serca dzisiaj zwłaszcza ci, którzy przy każdej okazji wypowiadają swoje poglądy na temat aborcji. Jeśli bowiem się nie nawrócą, to będą dalej występować przeciwko życiu ludzkiemu i wezmą sobie na sumienie zamordowane z powodu ich słów dzieci. Jeśli natomiast się nawrócą, to będą się do końca życia wstydzić tego, co powtarzali za różnymi zwodzicielami i będą mieć wyrzuty sumienia z powodu dzieci, do których śmierci się przyczynili swoimi złymi słowami.

W czasie zabawy i uczty decyzje o czyimś życiu

„Otóż, kiedy obchodzono urodziny Heroda, tańczyła córka Herodiady wobec gości i spodobała się Herodowi. Zatem pod przysięgą obiecał jej dać wszystko, o cokolwiek poprosi. A ona przedtem już podmówiona przez swą matkę: «Daj mi - rzekła - tu na misie głowę Jana Chrzciciela!» Zasmucił się król. Lecz przez wzgląd na przysięgę i na współbiesiadników kazał jej dać. Posłał więc [kata] i kazał ściąć Jana w więzieniu.” (Mt 14,6-10) Herod, rozbawiony miłą atmosferą swojego przyjęcia urodzinowego, nagle musi podjąć ważną decyzję, dotyczącą czyjegoś życia. Niby zaniepokojony, zasmucony, niezadowolony, zmieszany, podejmuje ją i w takiej atmosferze wydaje wyrok śmierci na niewinnego Jana Chrzciciela. Zachował się jak wielu wielkich tego świata, którzy o życiu i istnieniu różnych narodów podejmują decyzję przy szampanie, w czasie przyjęć towarzyskich. Poczucie władzy rodzi u wielu przekonanie, że mogą czynić, co chcą, jak chcą i kiedy chcą.

Zasmucony Herod

„Otóż, kiedy obchodzono urodziny Heroda, tańczyła córka Herodiady wobec gości i spodobała się Herodowi. Zatem pod przysięgą obiecał jej dać wszystko, o cokolwiek poprosi. A ona przedtem już podmówiona przez swą matkę: «Daj mi - rzekła - tu na misie głowę Jana Chrzciciela!» Zasmucił się król. Lecz przez wzgląd na przysięgę i na współbiesiadników kazał jej dać.” (Mt 14,6-9) Zasmucił się Herod, ponieważ doprowadził się do sytuacji, której chciał uniknąć. Nie chciał uchodzić przed ludem za zabójcę Jana Chrzciciela, którego uważano za proroka. Takiej opinii się bał, z drugiej strony jednak chciał się pozbyć niewygodnego dla niego i dla Herodiady człowieka. „Chętnie też byłby go zgładził, bał się jednak ludu, ponieważ miano go za proroka.” (Mt 14,5) I smucił się, że ani współbiesiadnicy, ani lud nie będzie go uważał za człowieka honoru. I tak się stało. Jego czyny są uważane przez pokolenia za niemoralne. Prawdziwego bowiem zła nie da się zamaskować i przedstawiać wiecznie jako dobro. Nieraz jest to możliwe tylko przez jakiś czas. I rzeczywiście, językiem propagandy pokazuje się światu zbrodniarzy i oszustów jako dobroczyńców, geniuszów, ludzi wybitnych. Takie oszukiwanie może się dokonywać tylko przez jakiś czas. Życie uczy, że najbardziej ukrywane zbrodnie i zbrodniarze po latach lub wiekach zostali zdemaskowani. A jeśli to się mimo wszystko nie uda na ziemi, to nastąpi w wieczności, w czasie sądu ostatecznego.

Okrucieństwo i bawienie się ludzkim życiem

Herod kazał „pochwycić Jana i związanego wrzucić do więzienia. Powodem była Herodiada, żona brata jego, Filipa. Jan bowiem upomniał go: «Nie wolno ci jej trzymać». Chętnie też byłby go zgładził, bał się jednak ludu, ponieważ miano go za proroka. Otóż, kiedy obchodzono urodziny Heroda, tańczyła córka Herodiady wobec gości i spodobała się Herodowi. Zatem pod przysięgą obiecał jej dać wszystko, o cokolwiek poprosi. A ona przedtem już podmówiona przez swą matkę: «Daj mi – rzekła – tu na misie głowę Jana Chrzciciela!» (Mt 14,3,8) Opis wydarzeń związanych ze śmiercią Jana pokazuje niewrażliwość na życie ludzkie osób wpływowych, zainteresowanych tylko bawieniem się i zażywaniem przyjemności. Dla nich liczyła się władza, splendor, przyjemności. Życie Jana Chrzciciela i jego cierpienia w więzieniu nie miały dla nich większego znaczenia. W atmosferze zabawy, picia alkoholu i tańców zapadła decyzja o skazaniu na śmierć tego, którego Herod nakazał wtrącić do więzienia, „związanego”, jak zaznacza Ewangelista – „związanego”, aby się nie wymknął. Potem, w czasie uczty pełnej rozrywek, zapadła decyzja o jego śmierci. Zadecydował o tym Herod i Herodiada, żona Filipa, brata Heroda. Dla niej i dla Heroda Jan Chrzciciel był niewygodny, bo wytykał im grzeszne życie. Córka Herodiady też nie wyraziła żadnego sprzeciwu wobec przerażającej prośby matki. Zrobiła to, o co ją poprosiła. Zażądała na misie głowy Jana Chrzciciela. Prośba była okrutna i zupełnie bezsensowna. Wyrażała jedynie wściekłość Herodiady, żądnej zemsty za upominanie, które słyszała z ust Jana Chrzciciela. I tak, jedni się bawili, nie wyrażając sprzeciwu wobec niesprawiedliwego działania, a inni realizowali swoje nikczemne plany zgładzenia niewinnego proroka. Ani u jednych, ani u drugich nie było widać nawet śladów współczucia.

Ciemności zła i światłość dobra

„Uczniowie zaś Jana przyszli, zabrali jego ciało i pogrzebali je; potem poszli i donieśli o tym Jezusowi.” (Mt 14,12) Z ponurym opowiadaniem o okolicznościach śmierci Jana Chrzciciela kontrastuje postawa jego uczniów i on sam – nieugięty obrońca Bożego ładu, prawdy i dobra, szlachetny poprzednik Jezusa Chrystusa, prawdziwej Światłości świata. Kontrastują z ludźmi powiązanymi z tetrarchą Herodem także odważni i pełni miłości uczniowie Jana, którzy „przyszli, zabrali jego ciało i pogrzebali je; potem poszli i donieśli o tym Jezusowi.” (Mt 14,12) U nich widać szacunek do człowieka, jego ciała i poszanowanie prawa Bożego – to, czego trudno było się doszukać na dworze Heroda.

Donieśli o tym Jezusowi

„Uczniowie zaś Jana przyszli, zabrali jego ciało i pogrzebali je; potem poszli i donieśli o tym Jezusowi.” (Mt 14,12) Najpierw zrobili to, co uważali za swój święty obowiązek: wzięli jego ciało i pogrzebali je. Potem udali się do Jezusa, aby Mu powiedzieć, co się stało, i podzielić się swoimi smutkami z Nim. Zapewne chcieli też ostrzec Go przed okrucieństwem Heroda. Innym powodem przyjścia do Zbawiciela mogły być różne wątpliwości dotyczące Jego Osoby i Jana Chrzciciela. Czy był on faktycznie poprzednikiem prawdziwego Mesjasza? Czy Jezus rzeczywiście Nim był, skoro przed Herodem i Herodiadą nie uchronił Jana od śmierci? Z brzemieniem niepokojów i wątpliwości przyszli do Chrystusa i z pewnością doznali umocnienia przez Niego.

PIERWSZE ROZMNOŻENIE CHLEBA

Gdy Jezus to usłyszał, oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce pustynne, osobno. Lecz tłumy zwiedziały się o tym i z miast poszły za Nim pieszo.13 Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych.14 A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce to jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności!»15 Lecz Jezus im odpowiedział: «Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść!»16 Odpowiedzieli Mu: «Nie mamy tu nic prócz pięciu chlebów i dwóch ryb».17 On rzekł: «Przynieście Mi je tutaj!»18 Kazał tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom.19 Jedli wszyscy do sytości, i zebrano z tego, co pozostało, dwanaście pełnych koszy ułomków.20 Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci.21 (Mt 14,13-21)

Dla Jezusa, Syna Bożego, wszystko jest możliwe

Jezus nigdy nie odsyłał do lekarzy chorych, którzy do Niego przychodzili, lecz ich uzdrawiał. Nie nakazał też uczniom, aby odesłali tłumy do sąsiednich wiosek, aby tam się zaopatrzyły w żywność. On sam leczył ze wszystkich chorób i On sam zapewnił żywność zgromadzonym przy Nim tłumom. Pokazywał przez to, że bardziej niż u innych ludzi u Niego każdy człowiek potrafi znaleźć to, czego potrzebuje. Więcej jeszcze: znajdzie to w pewniejszy sposób niż u ludzi. Trudno sobie wyobrazić, żeby w pobliskiej wiosce, dokąd chcieli uczniowie wysłać tłumy, było wystarczająco dużo jedzenia dla tak licznej gromady ludzi. Jezus nie przechwalał się swoimi umiejętnościami, które przewyższały zdolności lekarzy i wszystkich kupców razem wziętych, którzy sprzedawali żywność na całej ziemi, lecz używał swojej mocy dla dobra innych. Przykładem pokornego służenia przez Jezusa ludziom jest rozmnożenie przez Niego chlebów i ryb.

„Niech idą do wsi i zakupią sobie żywności!”

„A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce to jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności!» Lecz Jezus im odpowiedział: «Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść!»” (Mt 14,15-16) Uczniowie Jezusa byli autentycznie zaniepokojeni o tłumy, które trwały przy Nim przez długi czas. Zdawali sobie sprawę z tego, że ludzie nie mają przy sobie żywności i że osłabną z głodu. Powiedzieli więc o tym Jezusowi, podsuwając równocześnie jedyne – jak im się wydawało – rozwiązanie. Niech rozpuści tłumy, aby ludzie poszli do wsi kupić sobie coś do jedzenia. Gdyby Jezus rzeczywiście posłuchał rady płynącej z dobrego serca Jego uczniów, niewiele by pomógł osłabionym ludziom, którzy Go otaczali. Trudno przypuszczać, by wszyscy znaleźli pod koniec dnia żywność w jakiejś jednej najbliższej wiosce. Dalej by głodowali i wracaliby do swoich domów osłabieni i wyczerpani. Może również uczniowie zdawali sobie sprawę z tego, jednak nic lepszego nie potrafili wymyślić, aby pomóc ludziom. Jezus wymyślił jednak coś innego: To oni mają ich nakarmić! I tak się rzeczywiście stało: to faktycznie uczniowie rozdzielili między ludzi chleby i ryby. Wykonali coś niemożliwego: nakarmili ogromne rzesze, chociaż mieli tylko niewielką ilość żywności. Uczestniczyli w dokonaniu cudu przez Jezusa i dzięki temu wiedzieli, że był on czymś prawdziwym.

„Wy im dajcie jeść”

„A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce to jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności!» Lecz Jezus im odpowiedział: «Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść!»” (Mt 14,15-16) Gdyby to polecił nie Jezus, lecz jakiś inny człowiek, to można by słusznie go posądzać o kpiny. Gdy jednak takie polecenie daje Jezus, sytuacja jest inna, gdyż to On zawsze spełnia w większej części to, o co prosi. Zrobi to, co nam się wydaje niemożliwe. Gdy Mu pomagamy tak jak uczniowie, którzy rozdali chleby i ryby ludziom, On wykona większą i trudniejszą część swojego nakazu. Uczniowie potrafili tylko przenosić kosze i zanosić znajdujące się w nich jedzenie do ludzi siedzących na trawie. Reszty, tej ważniejszej, dokonał sam Jezus. On sprawił, że kosze nie były puste. To Jezus nakarmił tłumy, chociaż – patrząc od zewnątrz – dokonali tego Jego uczniowie. Do czegoś pozornie niemożliwego powołał także Bóg Maryję: miała zostać Matką „Syna Najwyższego” (Łk 1,32), czyli Matką Bożą. I tak się stało dzięki działaniu Ducha Świętego, na które Ona się zgodziła. Nieraz i nam Jezus daje nakazy, których samymi tylko ludzkimi siłami nie potrafimy wykonać np. „Prowadźcie ludzi do wiary!”, „Zbawiajcie świat!”, „Zjednoczcie Kościół!” Na szczęście to, o co nas prosi, zawsze można zrealizować, gdyż On będzie głównym działającym, a my tylko małymi pomocnikami, którzy np. będą się modlić o dokonanie się tego, o co On prosi, np. zjednoczenie Kościoła lub zbawienie upartego grzesznika. Swoją prośbą o nakarmienie ludzi Jezus mógł też dać do zrozumienia uczniom, że bez Niego, bez Jego pomocy nie potrafią niczego dokonać. Dyskretnie zachęcił ich, aby do Niego zwrócili się po pomoc, a wtedy wykonają nawet najtrudniejsze zadania.

Uczniowie doradzający Jezusowi i słuchający Go

„A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce to jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności!» Lecz Jezus im odpowiedział: «Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść!»” (Mt 14,15-16) Sytuacja była trudna nie tylko dla głodnych tłumów, ale i dla uczniów Jezusa. Chcieli pomóc ludziom, ale nie wiedzieli zbyt dobrze, w jaki sposób. Nie mieli na tyle silnej wiary – jak Maryja w Kanie Galilejskiej – aby powiedzieć Jezusowi, że tłumy nie mają co jeść, i żeby coś dla nich zrobił. Oni – w przeciwieństwie do Maryi w Kanie – zwrócili się do Jezusa z informacją, że tłumy są głodne, ale nie zdali się tak jak Ona w pełni na Niego. Przeciwnie, pouczyli Go, co powinien zrobić. Powiedzieli: „Miejsce to jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności!” (Mt 14,15). Maryja w Kanie nie dawała żadnych wskazówek Jezusowi, gdy zabrakło na weselu wina. Nie pouczała Jezusa, co ma zrobić, lecz tylko Go poinformowała: „Nie mają już wina”. (J 2,3) Na szczęście, Jezus nie posłuchał rady uczniów, a oni – tak jak w Kanie Galilejskiej – spełnili Jego polecenia. Dzięki temu nikt nie pozostał głodny. Nawet po nakarmieniu wszystkich zostało jeszcze dwanaście koszów resztek żywności, czyli więcej niż pięć chlebów i dwie ryby, które były przed cudownym nakarmieniem tłumów. Gdyby Jezus zrobił to, co Mu radzili uczynić uczniowie, i rozesłał tłumy, to wielu o tak późnej porze nigdzie nie znalazłoby pożywienia. Wielu musiałoby nadal głodować.

Nakarmienie w spokoju i ładzie licznego tłumu przez Jezusa

Jezus kazał „tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom.” (Mt 14,19) Jezus nie wyśmiał propozycji uczniów, by o tak późnej porze rozpuścić wielki tłum, aby tak późno znalazł żywność w jakiejś małej pobliskiej wiosce. Nie wykpił jej, bo rada płynęła z dobrego serca. Jezus nie zarzucał też uczniom, że Go nie poprosili o jakąś cudowną pomoc dla zgromadzonych głodnych ludzi. Nie wytykał im też braku wiary w Jego moc. Kazał tylko przynieść posiadane chleby i ryby, pobłogosławił je, połamał chleby i dał uczniom, a oni – tłumom. Lud tymczasem w spokoju siedział na trawie, nie zdając sobie w pełni sprawy z tego, co ma zaraz nastąpić. I tak w spokoju dokonał się wielki cud nakarmienia tłumu złożonego z około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci. Jezus promieniował pokojem, który udzielał się wszystkim.

Potęga Bożego błogosławieństwa

Jezus kazał „tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, i zebrano z tego, co pozostało, dwanaście pełnych koszy ułomków. Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci.” (Mt 14,19-21) Jezus odmówił błogosławieństwo i dzięki temu pokarmu było tak dużo, że można było wszystkich nakarmić do syta. Świadczyło o tym dwanaście koszy pełnych ułomków, które pozostały po nakarmieniu rzeszy. O błogosławieniu stworzeń mówi też Księga Rodzaju. Bóg pobłogosławił zwierzęta, które stworzył, aby ich było dużo dzięki rozmnażaniu się (por. Rdz 1,22). Pobłogosławił też mężczyznę i kobietę, aby zapełnili ziemię swoim potomstwem i zapanowali nad nią i żyjącymi na niej istotami żywymi. „Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi.” (Rdz 1,28)
O potędze każdego Bożego błogosławieństwa warto pamiętać, modlić się o nie i nie unikać go. Powinni zobaczyć jego wartość ci, którzy bez powodu nie przyjmują sakramentu małżeństwa, a także młodzi ludzie, którzy nie chcą uczęszczać w szkole na katechezę. Jedni i drudzy – na różne sposoby – mówią Bogu, że nie jest im potrzebny, że nie interesuje ich Jego pomoc, błogosławieństwo, poznawanie Go. Wydaje im się, że mogą Go porzucić, a ich życie będzie takie samo jak z Nim.

Błogosławieństwo „pomnażające”

Jezus kazał „tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, i zebrano z tego, co pozostało, dwanaście pełnych koszy ułomków. Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci.” (Mt 14,19-21) Swoim błogosławieństwem Jezus pomnożył chleby i ryby. Dzięki temu wystarczyło ich dla licznej rzeszy. Czegoś podobnego potrzebuje nasza miłość: aby przetrwać i powiększać się wymaga stałego Bożego błogosławieństwa, podtrzymywania, umacniania i pomnażania. Bez Jego pomocy ulega ona osłabieniu i może nawet zaniknąć, ustępując miejsca egoizmowi i nienawiści. Takiego Bożego wsparcia potrzebuje również miłość w rodzinie. Domaga się Jego błogosławieństwa miłość łącząca współmałżonków, miłość rodziców do dzieci i miłość dzieci do rodziców i krewnych. Miłość małżeńska i rodzinna może być niszczona przez różne kryzysy, których nie brakuje. Może słabnąć, dlatego potrzebuje Bożego umacniania i powiększania. Tego trudnego zadania potrafi dokonać tylko Bóg, który jest Miłością. Syn Boży, Jezus Chrystus, dokonuje ciągłego „pomnażania miłości” mocą sakramentu małżeństwa, którego wielu dzisiaj nie chce przyjmować. Umacnia on słabą ludzką miłość tą Miłością, którą miłuje Kościół, Swoją Oblubienicę. Wielu jednak, niestety, odrzuca ten sakrament jako zbędny i buduje życie wspólne wyłącznie na swoich zawodnych siłach. I doznają zawodu, bo ich miłość – jak się często okazuje – zanika w chwilach pierwszej próby. A tak nie musi być, gdyż Chrystus potrafi ją wskrzesić po każdym kryzysie, tak jak przez zmartwychwstanie ożywił swoje martwe ciało.

Do wyludnienia ziemi nie potrzeba Bożego błogosławieństwa

Jezus kazał „tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, i zebrano z tego, co pozostało, dwanaście pełnych koszy ułomków. Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci.” (Mt 14,19-21) Jak mówi Księga Rodzaju wszystko, co Bóg stworzył, było dobre (por. Rdz 1,3-31) Również chleby i ryby, które przyniesiono Jezusowi, były dobre. A jednak Jezus je pobłogosławił. Dzięki Jego błogosławieństwu pokarm się cudownie rozmnożył. Rozmnażaniu się służyło także błogosławieństwo Boże, o którym mówi Księga Rodzaju: ludzi i zwierząt (por. Rdz 1,22 i 28). Było ono dane, aby zapewnić przedłużanie się stworzonych gatunków i życia ludzkiego. Stworzeni jako mężczyzna i kobieta ludzie potrzebowali Bożego błogosławieństwa, aby napełnić ziemię swoim potomstwem i panować nad nią. Dzisiaj widzimy rozpowszechnione zjawisko odrzucania tego błogosławieństwa i ograniczanie lub unikanie posiadania potomstwa. Rezygnuje się z błogosławieństwa Bożego, udzielanego w sakramencie małżeństwa, i powszechnie żyje się bez niego. Nie przyjmując tego sakramentu, mówi się Bogu: „Nie potrzeba nam Ciebie, twego błogosławieństwa, twojej pomocy. Damy sobie sami radę. Jeśli w naszym związku coś się popsuje, to się rozwiedziemy i zaczniemy życie od nowa z inną osobą”. Tworzy się na całym świecie klimat sprzyjający takiemu sposobowi życia, żeby dzieci się nie rodziły, a ziemia – wyludniała się. W dodatku używa się argumentu, że ma to służyć dobru przyszłych pokoleń i ratowaniu klimatu. Do wyludniania ziemi – promowanemu w sposób powszechny choć ukryty – faktycznie, błogosławieństwa Bożego nie potrzeba. Wystarczy ludzki egoizm, naturalne zamiłowanie do wygodnego życia, ataki różnych ideologii i pielęgnowana moda na hodowanie zwierząt domowych, zastępujących dzieci. Wszystko razem sprawia, że ziemia się wyludnia, a człowiek jest coraz mniej szczęśliwy, bo – wbrew opinii wielu – stworzony przez Boga świat ciągle potrzebuje Jego błogosławieństwa.

JEZUS CHODZI PO JEZIORZE

Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy.22 Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał.23 Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny.24 Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze.25 Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli.26 Jezus zaraz przemówił do nich: «Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!»27 Na to odezwał się Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!»28 A On rzekł: «Przyjdź!» Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa.29 Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!»30 Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: «Czemu zwątpiłeś, małej wiary?»31 Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył.32 Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym».33 (Mt 14,22-33)

Przerażenie z powodu uważania Jezusa za upiorną zjawę

„Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: «Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!»” (Mt 14,25-27) Uczniowie przerazili się i ze strachu krzyknęli, gdy zobaczyli Jezusa kroczącego po jeziorze. Myśleli bowiem, że to zjawa. Źródłem ich przerażenia nie był jednak sam Jezus, lecz wyobrażenie uczniów o Nim. Niezgodnie z prawdą wyobrazili sobie, że nie patrzą na dobrego Jezusa, lecz na jakąś zjawę, upiorną postać, na ducha. Zaczęli się bać, a nawet krzyknęli ze strachu. To co wydarzyło się na wzburzonym jeziorze powtarza się wielokrotnie w naszym życiu. Nasze wyobrażenia o Bogu kształtują kontakt z Nim. I tak, można spotkać ludzi, którzy – myśląc o Bogu – niemal krzyczą ze strachu. Uciekają od Niego, ponieważ w ich umysłach powstał fałszywy Jego obraz, jakby „potwornej zjawy”, wywołującej przerażenie. Inna znowu grupa ludzi nie krzyczy przed Bogiem ze strachu, bo wyobraża sobie swoją wielką świętość, doskonałość i zjednoczenie z Nim, chociaż w życiu nie kieruje się Jego wolą. Ich mylne wyobrażenie o swojej doskonałości rozbudza w nich przekonanie, że Bóg wpada w zachwyt, patrząc na ich życie.

Zaufanie Piotra i jego zwątpienie

Na to odezwał się Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!» A On rzekł: «Przyjdź!» Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!»” (Mt 12,28-30) Dopóki Piotr patrzył tylko na Jezusa i rozmawiał z Nim, miał odwagę – i to wielką – by wysiąść z łodzi i „stanąć” na powierzchni jeziora. Kiedy jednak, po wykonaniu tego odważnego czynu, skupił się nie na Jezusie, lecz na silnym wietrze, ogarnęły go wątpliwości i przerażenie, że może utonąć. I rzeczywiście zaczął się zapadać w wodną otchłań jeziora – zgodnie zresztą z prawami przyrody. Na szczęście jednak w tym momencie znowu przypomniał sobie o stojącym przed nim Jezusie i o Jego potędze. Krzyknął do Niego: „Panie, ratuj mnie!”. I to go ocaliło od grożącej mu naprawdę śmierci. To, co przydarzyło się Piotrowi, dzieje się każdego dnia dzisiaj. Ludzie skupiają się albo na różnych zagrożeniach, albo na wszechmogącym Bogu. Popadają w przerażenie i ogarnia ich strach, kiedy dostrzegają różne groźne wydarzenia albo o nich dowiadują się o nich dzięki środkom społecznego przekazu, które bardzo często lubują się w straszeniu ludzi. Z tego powodu ogarnia ich lęk o przyszłość, popadają w depresję, nawet jeśli tak jak Piotr wierzą w Jezusa Chrystusa. Aby doznać umocnienia w przerażeniu i obawach o swoje życie, trzeba zrobić to, co uczynił tonący Piotr: zwrócić się do wszechmogącego Jezusa z prośbą: „Panie, ratuj mnie!”. Jezus odpowie i wyciągnie w naszą stronę rękę, aby uspokoić i ocalić.

Nie próbował pływać, lecz prosił o pomoc

„Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!»” (Mt 12,30) Można przypuszczać, że Piotr, rybak, potrafił pływać. Jednak nie próbował tego, nie przeceniał swoich sił, gdy zaczął tonąć. Od razu zwrócił się do Jezusa: „Panie ratuj mnie!”. Nie liczył na swoje umiejętności, lecz zdał się na moc prawdziwego Zbawiciela. I to uratowało mu życie. Jest to ważne pouczenie dla niewierzącego świata, który chce rozwiązać wszystkie swoje problemy bez Boga. Chce bez Jego pomocy uniknąć nieszczęść, a niektórzy nawet – pewni swoich sił – uważają, że sami o własnych siłach mogą się zbawić, dlatego wykluczają Jezusa ze swojego życia.

„Przeciwne wichry” zagrażające naszemu zbawieniu

„Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył.” (Mt 14,32) Uciszył się, gdy Jezus i Piotr znaleźli się w łodzi. Uciszył się silny wiatr, który utrudniał uczniom wiosłowanie. Ich łódź była „miotana falami, bo wiatr był przeciwny”. (Mt 14,24) Dzięki dyskretnemu działaniu Jezusa ustał wiatr „przeciwny”, który utrudniał uczniom bezpieczne dopłynięcie do brzegu. Gdy Jezus znalazł się blisko nich w łodzi, wiatr stracił swą siłę i przestał przeszkadzać im w podążaniu do celu. Jest to ważne pouczenie dla wszystkich ludzi na całym świecie: jeśli pozwolą być Zbawicielowi blisko siebie, w swoich domach, w pracy, w szkole, w całym swoim życiu, to On pomoże im dotrzeć bezpiecznie do celu, którym jest niebo. Dotrą tam pomimo licznych piekielnych wichrów „przeciwnych”, które zrywają się, aby utrudnić nam zbawienie. Jezus je uciszy i unieszkodliwi, gdy pozwolimy Mu przebywać w „łodzi” naszego życia.

Jezus i Piotr w zagrożonej wichrami łodzi

„Gdy (Jezus i Piotr) wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył.” (Mt 14,32) W tym wydarzeniu można doszukać się ważnej symboliki. Łódź można uważać za symbol Kościoła założonego przez Chrystusa; wichura, utrudniająca dotarcie do brzegu, to różne podstępne ataki na Jego uczniów, aby utrudnić im lub uniemożliwić zbawienie. Uciszenie wiatru, gdy Jezus i Piotr wsiedli do łodzi, pokazuje, że Kościół Chrystusa podąża bezpiecznie do zbawienia, gdy On nim kieruje swoją mocą i przez posługę Piotra, którą wykonuje papież, jego następca. Z tego powodu bardzo ważne dla Kościoła jest jego zjednoczenie się w taki sposób, aby autorytet następcy Piotra był uznawany przez wszystkich uczniów Chrystusa. Bez niego, a przede wszystkim bez poddania się Chrystusowi, łódź Kościoła będzie miotana falami i zacznie się poruszać bezładnie na wszystkie strony z powodu „wichrów”, czyli różnych ataków jego wrogów, których w żadnej epoce nie brakuje. „Łodzią Kościoła” jest nie tylko wspólnota uczniów Chrystusa, lecz także każdy pojedynczy Jego wyznawca. Z tego powodu każdy konkretny człowiek powinien osobiście przyjęć Go do swojego serca i słuchać Jego nauki, przekazywanej i wyjaśnianej właściwie przez papieży, następców posługi Piotra.

Spotkanie z Jezusem w sytuacji zagrożenia

„Jezus zaraz przemówił do nich: «Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!» Na to odezwał się Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!» A On rzekł: «Przyjdź!» Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. (Mt 14,27-28-9) Jezus znajdował się na powierzchni jeziora – w miejscu niebezpiecznym dla każdego człowieka. Wichry i fale nie były jednak groźne dla Jego życia. On nad nimi panował. Został jednak zabity przez ludzi, którym wyświadczył wiele dobra. Został zabity przez Żydów nie dlatego, że nie miał nad nimi władzy, ale dlatego, że – posłuszny Ojcu – do tego dopuścił. Uczynił to dobrowolnie, aby nas odkupić. Również ci, którzy przebywali w łodzi, byli zagrożeni z powodu miotających nią fal i wichru. Nie byli jednak osamotnieni i pozbawieni wsparcia. Tam bowiem, gdzie żaden człowiek nie potrafiłby im skutecznie pomóc, znajdował się Jezus. On najpierw umocnił ich duchowo mówiąc: „Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!” (Mt 14,27), a potem, gdy wsiadł do łodzi, uciszył nawałnicę (por. Mt 14,32). Swoim ocalającym działaniem Jezus pouczył nas, że można znaleźć w Nim ratunek w każdej sytuacji, bo jest zawsze blisko nas – także w okolicznościach bardzo niebezpiecznych dla naszego ciała i ducha. Jest prawdziwym Zbawicielem. W Nim znajdziemy ocalenie, gdy pozwolimy Mu tak wejść w nasze życie, jak wsiadł do łodzi na wzburzonym jeziorze.

Coś niemożliwego stało się możliwe

„Jezus zaraz przemówił do nich: «Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!» Na to odezwał się Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!» A On rzekł: «Przyjdź!» Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!» Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: «Czemu zwątpiłeś, małej wiary?» (Mt 14,27-28-9) Jezus pozwolił zrobić Piotrowi coś, co – z punktu widzenia tylko ludzkiego – było szaleństwem: pozwolił mu iść po powierzchni jeziora. A przecież coś takiego dla człowieka jest niemożliwe; musi się skończyć pogrążeniem w wodzie, a nawet utonięciem, jeśli nie umie pływać lub ktoś go nie uratuje. Tym bardziej było to niebezpieczne, ponieważ woda na jeziorze była wzburzona z powodu silnego wiatru. Bez wiary trzeba by powiedzieć, że Jezus skazał Piotra na utonięcie, człowiek bowiem nie potrafi chodzić po wodzie. Tak się jednak nie stało. Jezus nie mówił rzeczy szalonych. Chociaż Piotrowi faktycznie groziło utopienie się, to jednak nie z powodu danego przez Jezusa zezwolenia, żeby do Niego przyszedł, lecz z powodu chwilowego zwątpienia w Jego moc. To, co niemożliwe, okazało się możliwe: Piotr wraz z Jezusem wsiadł z powrotem do łodzi, bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Tak się stało, ponieważ – pomimo chwilowego zwątpienia – zawierzył Jezusowi i zdał się na Jego Boską moc. Wydarzenie to poucza nas, że w każdej sytuacji niebezpiecznej dla naszego ciała i ducha możemy znaleźć pomoc w Zbawicielu. Jak był obecny na wzburzonym jeziorze, tak znajduje się blisko każdego z nas w różnych groźnych dla nas sytuacjach. Trzeba tylko skierować do Niego nasze serce i prosić: „Panie, ratuj mnie!”. Do Jezusa zawsze można się zbliżyć, zawsze można Go znaleźć, nawet gdyby to wydawało się niemożliwe lub niebezpieczne jak podejście do Niego po wzburzonym jeziorze.

Niezwykłość „zwykłego” wydarzenia pogodowego

„Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!» Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: «Czemu zwątpiłeś, małej wiary?» Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym»”. (Mt 14,30-33) Gdyby ktoś obserwował opisaną przez Ewangelistę wichurę z brzegu jeziora, mógłby powiedzieć: „Rozpętała się wichura i ustała, jak to już miało miejsce wiele razy wcześniej. Nic w tym dziwnego. Nie pierwsza to i nie ostatnia nawałnica. Wszystko przebiegło zgodnie z prawami przyrody. Na szczęście, szybko się skończyła i nikomu nic się nie stało. Uczniowie Jezusa mieli po prostu szczęście.” Inaczej patrzyli na to „normalne” wydarzenie pogodowe ci, którzy znajdowali się w łodzi. Oni wiedzieli, że ich życie było zagrożone. Uświadomili sobie swoją słabość i bezradność w obliczu wichru i fal, miotających ich łodzią, którą bezskutecznie usiłowali pokierować. Wiedzieli również, Kto ich uwolnił od niebezpieczeństwa: nie wiosła i nie szybkie i naturalne wyciszenie się wichru, lecz przede wszystkim potężne, Boskie działanie Jezusa. Wiedzieli, że zakończenie groźnej dla nich wichury było niezwykłe. Nie nastąpiło „naturalnie”, lecz cudownie – dzięki ingerencji Jezusa. Dlatego ci, „którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym»” (Mt 14,33). Wielu współczesnych ludzi nie potrafi naśladować ich zachowania, bo nie dostrzegają cudownych dzieł Bożej Opatrzności. Kiedy ona się ujawnia – nawet w czasie najgroźniejszych kataklizmów – nie upadają jak uczniowie przed Jezusem, lecz mówią: „Ale mieliśmy szczęście, ale nam się udało!”. Tylko tyle.

Jezus naprawdę jest prawdziwym Synem Bożym

„Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym».” (Mt 14,33) Uczniowie Jezusa, którzy nie byli na lądzie, lecz znajdowali się w łodzi, doświadczyli Jego potężnego działania. Poznali Jego wielkość i oddali mu cześć. Dali przez to przykład ludziom, którzy znajdują się w łodzi Kościoła i – szerzej – w łodzi stworzonego przez Boga świata. Wszyscy powinni upaść przed Jezusem Chrystusem, z szacunkiem, miłością, wdzięcznością, uwielbieniem i – w pokłonie ducha a także publicznie, przed ludźmi – wyznawać wiarę w Jego Boskość: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”.

UZDROWIENIA W GENEZARET

Gdy się przeprawiali, przyszli do ziemi Genezaret.34 Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali [posłańców] po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych35 i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.36 (Mt 14,34-36)

Powiadomienie ludzi o obecności Jezusa

„Gdy się przeprawiali, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali [posłańców] po całej tamtejszej okolicy...” (Mt 14,34-35) Mieszkańcy terenów, na które przybył Jezus – gdy znaleźli Go i przekonali się, że to faktycznie On – rozesłali przez posłańców wiadomość o Jego obecności po całej tamtejszej okolicy. Jakże mogli postąpić inaczej? Czy mogli pozbawić możliwości przyjścia do Niego ludziom chorym i cierpiącym? Nie. Dlatego przez posłańców rozpowiadali o Jego obecności. Podzielili się z innymi ludźmi wiadomością, że prawdziwy Zbawiciel jest pośród nich. Nie myśleli tak, jak wielu dzisiaj myśli i mówi: „Wiara w Chrystusa, mówienie o Nim lub niemówienie to sprawa osobista. Nikt nie ma obowiązku dzielić się swoją wiarą w Niego z innymi”. Czy rzeczywiście tak się powinno postępować i zachowywać wiarę w Niego tylko dla siebie? Gdyby mieszkańcy ziemi Genezaret myśleli podobnie, to nie poinformowaliby nikogo o Jego przybyciu i żaden chory nie zostałby uzdrowiony. Na szczęście, nie byli oni podobni do tych współczesnych, którzy uważają, że nie należy innym nic mówić o Jezusie, prawdziwym Zbawicielu dusz i ciał. Nie należeli do tych, którzy pozbawiają swoich bliźnich możliwości poznania Go i otrzymania Jego wielkich łask. Dzięki ich mówieniu o Jezusie wielu chorych doznało uzdrowienia przez Niego.

Chorzy zostali uzdrowieni przez Jezusa

„Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali [posłańców] po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.” (Mt 14,35-36) Chrześcijaństwo nie jest jakąś teorią, jakąś religijną doktryną, jedną z wielu. Jest ono żywym kontaktem z obecnym wśród nas „Bogiem z nami” (por. Mt 1,23). Tym „Bogiem z nami” jest żyjący zmartwychwstały Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg i człowiek. Głoszenie Go to nie tylko wspominanie tego, co Bóg w Nim i przez Niego uczynił w przeszłości, lecz przede wszystkim – świadczenie o Nim, jako Kimś żywym i obecnym wśród nas. Głosić Chrystusa to świadczyć, że On naprawdę jest blisko każdego z nas, dlatego każdy, kto chce, może się z Nim w każdej chwili spotkać, aby otrzymać od Niego nie tylko uzdrowienie duszy, ale także zdrowie ciała. Potwierdza to Ewangelia, miedzy innymi fragment, który mówi o Jego cudownej działalności w Genezaret: „i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni”. (Mt 14,36) Swojej uzdrawiającej mocy Chrystus nigdy nie utracił ani nie utraci. Dlatego możemy do Niego iść z ufnością, szukając zdrowia duszy i ciała, zbawienia i uwolnienia od wszelkiego zła. Ponadto trzeba do Niego „przynosić innych ludzi”, gdy sami – podobni do ciężko chorych – nie potrafią lub nie chcą tego zrobić. Przynosić ich do Jezusa Chrystusa można przez modlitwę i ofiarowane Mu różne swoje cierpienia.

Uzdrowieni zostali wszyscy, którzy przyszli do Jezusa Chrystusa

Ludzie „znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni. (Mt 14,35-36) Jednak przychodzili do Niego i dotykali frędzli Jego szat tylko ci, którzy wierzyli w Jego moc. Kto w nią nie wierzyli, nie szedł do Niego i przez to zdrowia nie odzyskiwał. Ewangelista podkreśla, że nie niektórzy, lecz wszyscy, którzy Go dotknęli, zostali uzdrowieni. On nie pominął żadnego człowieka, który Mu zaufał. Uzdrowienie ciała pokazuję jeszcze potężniejszą moc Jezusa, który potrafi uzdrawiać dusze i dawać człowiekowi zbawienie. Dokonuje tego w każdym, kto tego chce i przychodzi do Niego, jak mówi prorok Joel: „Każdy jednak, który wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony” (Jl 3,5). Dozna zbawienia bez względu na swoją narodowość, byle tylko przyszedł z wiarą do Jezusa, jak to wyjaśnia św. Paweł: „Nie ma już różnicy między Żydem a Grekiem. Jeden jest bowiem Pan wszystkich. On to rozdziela swe bogactwa wszystkim, którzy Go wzywają. Albowiem każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony.” (Rz 10,12-13) Przykładem może być jeden ze złoczyńców, który został ukrzyżowany obok Jezusa. Otrzymał obietnicę szybkiego zbawienia, bo wezwał imienia Pańskiego. Pełen wiary i skruchy powiedział do Jezusa: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa. Jezus mu odpowiedział: Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju.” (Łk 23,42-43)

Głoszenie Jezusa ludziom umożliwia im przychodzenie do Niego dla osiągnięcia zbawienia

Aby doznać uleczenia przez Jezusa i zbawienia przez Niego, trzeba do Niego przyjść przez wiarę. Ktoś jednak musi o Nim mówić innym, aby dać szansę uwierzenia w Niego, jak mówi św. Paweł: „Jakże więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?” (Rz 10,14) Aby otrzymać zbawienie, trzeba z wiarą wezwać Imienia Pańskiego. Jednak aby w Niego uwierzyć i wezwać Go, trzeba najpierw o Nim coś usłyszeć. Musimy się dowiedzieć, Kto jest naszym jedynym Panem i Zbawicielem. Nie jest więc obojętne to, czy głosimy innym Jezusa, czy też nic o Nim nikomu nie mówimy. Mówiąc o Nim innym ludziom z wiarą i miłością, dajemy im szansę zbawienia.

Tylko frędzli płaszcza Jezusa chcieli się dotknąć

Ludzie „znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni. (Mt 14,35-36) Wymagania chorych i tych, którzy im towarzyszyli, były niewielkie, pragnęli bowiem tylko dotknąć się frędzli płaszcza Jezusa. Wierzyli, że to wystarczy do uzyskania zdrowia. Nie wymagali długiego spotkania z Nim, rozmowy, słuchania ich użalania się nad ich ciężkim losem, cierpieniami, chorobami, opowiadań o ich nieszczęściach itp. Wierzyli, że wystarczy tylko ta prosta czynność, aby uzyskać zdrowie ciała. Ludzie ci pod pewnym względem są podobni do tych, którzy przystępują z wiarą, pokorą i skruchą do sakramentu pojednania i szukają w nim uzdrowienia duchowego, którego dokonuje otrzymanie Bożego przebaczenia. Ten sakrament to jakby „płaszcz Jezusa”, pod którym On sam się ukrywa. Wystarczy tylko dotknąć się frędzli tego „płaszcza” – czyli wyznać ze skruchą i pokorą swoje grzechy – aby uzyskać przebaczenie Boże oraz duchowe uzdrowienie. Ono zapewnia zbawienie. Gdy przystępujemy do tego sakramentu, nie powinniśmy oczekiwać niczego więcej jak tylko przebaczenia grzechów, tak jak ludzie przychodzący po uzdrowienie ciała do Jezusa pragnęli tylko prostej możliwości dotknięcia się frędzli Jego płaszcza.

Jezus spełniłby każdą dobrą prośbę przychodzących do Niego

Przychodzili do Jezusa „i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni”. (Mt 14,36) Nie stawiali Jezusowi wielkich wymagań, w jaki sposób ma ich uzdrowić. Chcieli tylko dotknąć się frędzli Jego płaszcza, aby dać Mu znak, że wierzą w Niego, potrzebują Jego pomocy i szukają jej u Niego. O reszcie miał On sam zadecydować. Można jednak przypuszczać, że gdyby któryś z przychodzących do Niego potrzebował czegoś więcej niż dotknięcia się Jego szaty, to Jezus uczyniłby dla Niego znacznie więcej, np. wysłuchałby go, udzielił pouczenia, wyjaśnił problem, spełnił każdą dobrą prośbę.

(Omówienie prawd wiary dla małych dzieci można znaleźć tutaj)

Autor komentarza: ks. Michał Kaszowski



PIĘTNASTY ROZDZIAŁ EWANGELII WEDŁUG ŚW. MATEUSZA

Tytuły rozważań